Strona wykorzystuje pliki cookies, jeśli wyrażasz zgodę na używanie cookies, zostaną one zapisane w pamięci twojej przeglądarki. W przypadku nie wyrażenia zgody nie jesteśmy w stanie zagwarantować pełnej funkcjonalności strony!

Nowy numer

hmp 89sm

Szukaj na stronie

HMP Poleca

pandemic m

„Być autentycznym” (Scylla)

Scylla nie przestaje zaskakiwać. Trzeci album w dorobku szczecińskiej formacji jest bowiem swoistym, autorskim splitem, łączącym na jednym kompakcie znaną już EP „Apex” oraz premierową „Beneath”. To dwa oblicza metalu: bardziej tradycyjnego w formie oraz mroczniejszego i poszukującego, czego efekty potrafią czasem naprawdę zadziwić:

                                                
HMP: Wiele zespołów preferuje obecnie krótsze wydawnictwa, od singli do EP-ek i tak stało się również u was – po wydaniu dwóch albumów chcieliście zmierzyć się z czymś innym?

Mariusz „Mario” Kurpiewski: Chcieliśmy pójść tą drogą. Praca nad albumem zajęłaby nam za dużo czasu. Chcieliśmy wydać materiał szybciej, skupiając się na stworzeniu i dopracowaniu pięciu energicznych kawałków, które świetnie sprawdzałyby się na koncertach. Cel został osiągnięty.

Taki krótszy materiał daje w sumie sporo możliwości, choćby pójścia w nieco innym kierunku niż na albumie, pokuszenia się o eksperymenty, to muzyczny skok w bok?

Nie do końca skok w bok. Bardziej przyjęcie innej konwencji. Utwory na naszych albumach były w większości bardzo progresywne, rozwijały się. Były dość rozbudowane. Przy tworzeniu EP„Apex” wyszliśmy z założenia, że mają być proste, schematyczne, z wyraźnym podziałem na zwrotki i refren. Dzięki temu są dużo łatwiejsze w odbiorze na koncertach. Ale tak - pozwoliliśmy sobie na mały skok w bok. Utwór „Revelation” zupełnie odbiega od naszego stylu grania. Jest bardzo melodyjny, „komercyjny” można by nawet rzec. Ale to dobrze - może spodobać się komuś, dla kogo nasza muzyka jest jednak za ciężka.

Jest to również format bardzo przystający do czasów streamingu, słuchaczy skaczących z utworu na utwór czy słuchających ich fragmentarycznie – to również braliście pod uwagę?

Jakoś chyba niespecjalnie. Od samego początku udostępniliśmy naszą muzykę na platformach streamingowych, czy to jest LP czy EP. To chyba nie ma większego znaczenia.

Uznaliście jednak, że warto „Apex” oraz premierowemu materiałowi „Beneath” dać drugą szansę na płycie długogrającej, bo jednak wciąż są słuchacze, szczególnie w świecie rocka i tych ambitniejszych odmian muzyki, dla których album jako zwarta artystycznie całość wciąż ma znaczenie i jest czymś atrakcyjnym?

Samo wydanie płyty w formie fizycznej jest atrakcyjne. Dźwięk jest dużo lepszy. Poza tym ludzie często pytali się na koncertach czy wydaliśmy „nowe” numery na płycie. Nie podjęliśmy się tego wówcza,s bo było to po prostu nieopłacalne. Teraz natomiast, dokładając sześć zupełnie nowych kompozycji do naszego dorobku, stwierdziliśmy że warto wydać na płycie to, co zrobiliśmy przez ostatnie dwa lata.

Nie zastosowaliście jednak żadnych sztucznych zabiegów, nawet tytuł „Apex + Beneath” podkreśla, że są to dwa oddzielne materiały, można rzec w pełni autorski split?

Jak najbardziej. Po pierwsze wydaliśmy EP pod nazwą „Apex” i dla nas to był skończony projekt. Podchodząc do pracy nad nową EP znów pozwoliliśmy sobie na zmianę konwencji. Utwory na „Beneath” są bardziej mroczne, trudniejsze w odbiorze, mniej chwytliwe. Poza tym brzmieniowo te materiały również się od siebie różnią, mają inny mastering.

Sami preferujecie klasyczne podejście, celebrujecie odsłuch całego albumu, najlepiej z fizycznego nośnika, czy też streaming jest dla was czymś naturalnym, rozwiązaniem idealnym?

W dzisiejszych czasach streaming jest na porządku dziennym, przyzwyczailiśmy się do tego. Głównie z powodu wygody odtwarzania i udostępniania. Ale nie zmienia to zupełnie faktu, że brzmienie z płyty jest zdecydowanie lepsze. Dla mnie różnica jest znacząca. Poza tym fajnie jest mieć na półce płytę. Często zapomina się numery, których słuchałeś pięć minut temu.

Nawet dziś rozmawiałem o tym ze znajomym muzykiem i zgodziliśmy się, że ta łatwość dostępu do nieograniczonych wręcz ilości utworów czy płyt jest z jednej strony czymś świetnym, ale z drugiej ta nadprodukcja sprawia, że przeciętny fan nie jest w stanie tego ogarnąć, nawet jeśli jest zwolennikiem tylko jednego podgatunku czy nurtu, a co mówić o tych okazjonalnych słuchaczach?

No, to jest coś kosztem czegoś. Oczywiście, że w tym natłoku nowych produkcji ciężko czasami znaleźć coś naprawdę dobrego, ale wciąż - masz możliwość szukania i odkrywania muzyki w bardzo dogodny sposób. Nie trzeba kupować płyt w ciemno czy mieć farta, że ktoś poleci coś fajnego.

Funkcjonowanie w tych czasach jest więc dla was dodatkowym wyzwaniem, bo o każdego słuchacza trzeba walczyć, zagrać na koncercie tak, że zainteresuje się zespołem, może posłucha was w sieci czy nawet kupi płytę?
Czasy nie są łatwe, to prawda. Mimo możliwości dotarcia do słuchacza, ciężko się przebić przez ten natłok bez odpowiedniej promocji. Na koncertach zawsze dajemy z siebie wszystko. Nieważne czy gramy dla pełnej sali, czy pięciu osób. Chodzi o to, żeby czuć swoją muzykę, być autentycznym, robić to dla frajdy, a nie kariery. Dzięki temu spotykamy się z bardzo pozytywnym odbiorem po koncertach i z każdym kolejnym docieramy do większej ilości osób.

Po wydaniu EP „Apex” spodobała wam się ta twórcza swoboda, stąd pomysł nagrania kolejnego krótszego materiału?
Jak najbardziej. To bardzo dobry sposób żeby „nie wypaść z obiegu”. Praca nad albumem jest czasochłonna. Wydawaniem muzyki na bieżąco w krótszych odstępach czasu przypominamy ludziom o tym, że wciąż istniejemy i mamy się dobrze.

Krótszy nie znaczy, że przygotowywany po tzw. łebkach, bo czytałem gdzieś, że zajęło wam to w sumie tyle samo czasu co praca nad albumem?

Plus minus. Trzeba zwrócić uwagę na to, że przy wydawaniu kolejnego albumu, chcąc nie chcąc, pracujesz jakby pod presją. Chcesz żeby był lepszy, dojrzalszy, spójniejszy. To sprawia że pracujesz nad nim dłużej niż nad poprzednim, bo to kolejny album. W przypadku EP ta presja jest mniejsza, skupiasz się na dopracowaniu kilku utworów i nie szukasz dziury w całym, więc wychodzą one całkiem dobrze.

Skąd pomysł na połączenie tych dwóch materiałów na jednym CD? Chcieliście dać tym bardziej świadomym słuchaczom możliwość ewolucji i rozwoju zespołu, bo te dwie EP-ki to przecież dwa oblicza Scylli?

Cały czas się rozwijamy, eksperymentujemy z muzyką, lubimy to. Jednak cały czas słychać, że to my. Od początku mieliśmy swój dość charakterystyczny i wyróżniający się styl grania metalu. Kto nas zna, ten przyzna mi rację. „Apex+Beneath” pomimo trochę innych założeń przy komponowaniu utworów jest spójną całością. W każdym numerze słychać Scyllę.

Zaryzykowałbym nawet stwierdzenie, że z wiekiem może nie łagodniejecie, ale na pewno zaczynacie inaczej patrzeć na struktury kompozycji, dzięki czemu wasza muzyka staje się coraz bardziej nieszablonowa?

Nie mamy ciśnienia. Nie czekają na nas tłumy fanów. Możemy pobawić się muzyką, poeksperymentować. Nikt od nas nie oczekuje, że nagramy coś w jakimś określonym stylu.

Często jest tak, że ostatni utwór na płycie jest zapowiedzią nowego kierunku i jeśli iść tym tropem to bezlitosny czad „Burn All The Temples”, połączony z jazzującą solówką Adiego z Materii, nieźle rokuje na przyszłość – wciąż zamierzacie poszukiwać, nie dacie się tak łatwo zaszufladkować?

Tak naprawdę poruszamy się po szeroko rozumianych ramach metalu. Gdzie będziemy za rok albo dwa, nie wiadomo. Ważne, żeby nie zjadać własnego ogona. Wydajemy dopiero trzecią płytę, więc jeszcze dużo do odkrycia przed nami. Ten utwór to swego rodzaju eksperyment. Chcieliśmy połączyć różne style szeroko pojętego metalu i wpleść w to coś, czego w zasadzie ciężko się spodziewać. I to siadło. To chyba najbardziej interesująca kompozycja na całej płycie. Fajnie jest tworzyć coś nowego, niekonwencjonalnego. Czy pójdziemy w tym kierunku? Zobaczymy.

Do kogo więc adresujecie swoją muzykę? Ko powinien po nią sięgnąć w pierwszej kolejności, a kto unikać, niczym diabeł święconej wody?

Nikt nie powinien się zamykać na żaden rodzaj muzyki. Najwyżej stwierdzi, że to nie dla niego. By mieć jakieś zdanie trzeba najpierw posłuchać. Scylla gra metal i słuchacze tego gatunku są naszym targetem.

Pewnie najciekawsze byłoby dla was to, że zyskalibyście zwolennika w osobie, która na co dzień takiej muzyki nie słucha, ale przypadkiem trafiła na wasz koncert i stała się waszym fanem – zdarzały się już takie sytuacje, choćby po koncertach na dużych festiwalach, słyszeliście opinie typu „ja tego nie lubię, ale gracie zajebiście i bardzo mi się podobało!”?

Zdarzało się i to nie raz. Magia koncertu zawsze działa. Zawsze robi wrażenie, jak ktoś umie odtworzyć live to co słychać na płycie. Jak do tego robi to kumpel albo znajomy, z którym piłeś piwo to jest WOW. Pamiętam swój pierwszy koncert. Stałem z otwartą gębą i nie mogłem uwierzyć. Nasza muza na koncertach skłania do tańca nawet ludzi, którzy pierwszy raz nasz widzą.

Czyli wciąż jest co odkrywać i zarazem próbować dotrzeć z muzyką do ludzi, którzy Scylli nie znają – to wasze cele na najbliższy czas?

Jak najbardziej. W zalewie muzyki, która codziennie jest wydawana, sam fakt że ktoś słyszał Scyllę już jest sukcesem. Czy się spodoba to już inna sprawa, ale jak nie usłyszysz, to siłą rzeczy nie możesz polubić. Nie zamykamy się na nikogo. Słuchajmy polskich zespołów bo często nie ustępują w niczym zachodnim kapelom, a nawet są lepsze. Do zobaczenia na koncertach.

Wojciech Chamryk

rightslider_005.png rightslider_004.png rightslider_002.png rightslider_001.png rightslider_003.png

Goście

5059512
DzisiajDzisiaj867
WczorajWczoraj3533
Ten tydzieńTen tydzień12991
Ten miesiącTen miesiąc63163
WszystkieWszystkie5059512
3.133.144.197