Strona wykorzystuje pliki cookies, jeśli wyrażasz zgodę na używanie cookies, zostaną one zapisane w pamięci twojej przeglądarki. W przypadku nie wyrażenia zgody nie jesteśmy w stanie zagwarantować pełnej funkcjonalności strony!

Nowy numer

hmp 89sm

Szukaj na stronie

HMP Poleca

pandemic m

„Oddychać metalem” (Post Profession)

Trzecim albumem „Głosy” Post Profession zgłaszają akces do rodzimej, thrashowej czołówki. Urozmaicona, robiąca wrażenie muzyka, dopełniona polskojęzycznymi, co jest nowością, dającymi do myślenia tekstami, w jednym przypadku  wzbogaconymi nieoczywistym cytatem – 3/5 zespołu zdradza nam w długiej rozmowie jak do tego doszło i co motywuje ich do jeszcze bardziej wytężonej pracy:

                         

HMP: Macie już swoje lata, jesteście poważnymi ludźmi, a tu proszę, już od ponad 15 lat gracie po godzinach w thrashowym zespole – inne hobby nie wchodziło w grę? (śmiech)

Grzegorz "Bodek" Bodzioch: (śmiech) Każdy ma swoje lata i dla niektórych wynikają z tego ograniczenia, a my dojrzewamy jak dobre wino.  Pewnie jest w tym co robimy jakaś próba zatrzymania się i oszukania poczucia tego, że coś ciągle nam ucieka. Kiedyś słyszałem, że aby się tak naprawdę wyłączyć i zrelaksować trzeba mocno zatrudnić ręce do jakiegoś działania, czyli takie „rusz ręce, wyłącz głowę”. Zatem Maciek, Miłosz i Piotr przebierają palcami po strunach, ja piszę teksty, no i Wiktor, ten to jest full relaks, napierdzielając z taką częstotliwością na perkusji. I coś w tym chyba jest, bo młody, czyli Wiktor, czasem jest wyluzowany, że ho, ho. A co do drugiej części pytania… Czy inne hobby wchodziło w grę? No cóż, moglibyśmy, włączając managera Krisa, stworzyć team siatkarski, ale chyba jednak bliżej nam wszystkim do muzyki. (śmiech)

Miłosz "Mino" Płachciński: Może nie jest to siatkówka, ale czas na inne hobby również znajdujemy, a jakże. Gram z Bodkiem w tenisa stołowego. Oprócz ruchu scenicznego, ten sportowy jest również bardzo ważny. Odnośnie grania to odkąd pamiętam zawsze chciałem mieć własny zespół - jak tylko usłyszałem pierwsze dźwięki metalowe we wczesnych latach osiemdziesiątych wiedziałem, że kiedyś będę po drugiej stronie.
Maciej Narski: Nasz były perkusista Smoku, kumpel z licealnej kapeli, po latach zadał sobie trud, odnalazł mnie i zaproponował mi wspólne granie w garażu Miłosza, ot  tak dla relaksu i ta przygoda trwa aż do teraz. Jeśli się coś kocha, to innemu hobby trudno się jest przebić.

Trzy albumy w raptem siedem lat z niewielkim hakiem to dla niezależnego zespołu chyba spory wyczyn, a do tego potwierdzenie, że nie podchodzicie do grania na pół gwizdka? Tekst utworu „Do celu” jest może nie tyle autobiograficzny, ale trafnie oddaje wasze podejście, w tym wypadku do tego, co robicie pod szyldem Post Profession?
Grzegorz "Bodek" Bodzioch: No cóż, rzeczywiście, jako poważne chłopaki, jak coś robimy to na maksa. Częstość pojawiania się płyt jest absolutnie naturalnym procesem wynikającym z prostej zależności – nagrać – zaprezentować publice i poczuć głód tworzenia. A Miłosz to płodny chłopak, więc pomysłów nigdy nie brakowało. Na ostatniej płycie pojawiły się jeszcze większe moce twórcze, więc ciągle coś się dzieje. Staramy się nie trzymać schematów, a włączenie się większej liczby osób do komponowania chyba jeszcze bardziej urozmaiciło naszą muzę no i zaspokoiło w kilku z nas potrzebę bycia autorem (śmiech). Jednocześnie nie mając żadnych przymusów (tu nawiązuję do twojego skąd inąd fajnego określenia „niezależny zespół”) nigdzie ani za niczym w muzyce nie gonimy, bo zresztą i tak niczego nigdy nikt nie dogoni, dlatego śpiewam „do celu, do celu, do celu, a gdzież on wyżej, dalej, prędzej, wkrótce sąd”. Cel ostateczny jest bowiem z góry określony – wszyscy umrzemy – stąd, póki jest nasz czas, staramy się go wykorzystać na maksa. Dlatego nie ma nic na pół gwizdka, bo na drugie pół może zabraknąć czasu.

Miłosz "Mino" Płachciński: To prawda, staramy się ten czas, który mamy zagospodarować jak najlepiej. Z każdej wolnej chwili wyciągnąć jak najwięcej, bo każdy z nas pracuje w swoim zawodzie i tego czasu na rozwijanie naszej pasji tak naprawdę nie jest dużo...

Maciej Narski: Tak, te albumy to głównie zasługa Miłosza i Bodka. Miłoszowi ciągle przychodzą do głowy nowe riffy, nawet w pracy, a Bodek bardzo lubi eksperymentować i wychodzić poza utarte ścieżki. I proszę udało się, są trzy. Natomiast co do tekstów Bodka to są one  dla mnie zawsze zagadkowe, często go pytam jak mam coś rozumieć, czasem do sensu zdań dochodzę z czasem. Do szczytnego celu zawsze warto i trzeba dążyć, gorąco to polecam.

Mieliście od momentu powstania zespołu zaskakująco mało zmian składu, bo była to właściwie tylko roszada na stołku perkusisty przed kilku laty, a do tego nawet jak ktoś odejdzie, to i tak nie do końca, czego przykładem jest choćby wasz manager?

Grzegorz "Bodek" Bodzioch: Fajnie że zauważasz takie rzeczy, bo to one stanowią o sensie naszego istnienia. Jesteśmy grupą super kumpli, znamy się od zawsze i tak naprawdę doszło do jednej rzeczywistej zmiany w składzie zespołu – wymiany perkusistów. Natomiast w jedności siła i od kilku lat już bez zmian robimy to co lubimy najbardziej, czyli gramy naszą muzę (śmiech),  a menago czyli Krzyś był jest i będzie menago, a od czasu do czasu coś przygrzmoci jak go znowu jakieś Atakamy najdą. (śmiech)

Miłosz "Mino" Płachciński: Roszada ma miejscu perkusisty odbyła się pięć lat temu i od tego czasu osiągnęliśmy spokój wewnętrzny. (śmiech). Teraz jest wszystko w porządku, żadnych niesnasek - każdy ma własne zdanie, ale zawsze dochodzimy do porozumienia, z czym dawniej bywało różnie...

Maciej Narski: Chyba każdy ma w życiu i dążeniu do celu lepsze i gorsze dni. Z moją okresową pracą za granicą i niebytnością na próbach mogłem liczyć na wyrozumiałość współbraci. Ale oni też widzieli moje zaangażowanie. Jak trzeba było przylecieć na każdy ważny koncert 2,5 tysiąca kilometrów, czasem co tydzień, to mogli na mnie liczyć.

Trzecia płyta jest ponoć dla każdego zespołu przełomowa. Dla was „Głosy” okazała się taką w tym sensie, że przeszliście w tekstach z języka angielskiego na ojczysty – skąd ta zmiana?

Grzegorz "Bodek" Bodzioch: Tak, to bardzo istotna zmiana, a stała się znowu w ramach szeroko pojętego procesu dojrzewania (śmiech). No tak, przecież to samo wino po kilku latach już nie jest takie samo (śmiech), więc i my zmieniamy się; pojawiają się nowe pomysły, potrzeby i inspiracje. Któregoś dnia rzuciłem więc na próbie hasło a może by tak po polsku? i po gromkim yes! napisałem  „Głosy”(śmiech). Jestem bardzo dumny z tych tekstów: są bardzo osobiste, rozprawiłem się w nich z kilkoma moimi demonami.

Maciej Narski: Pomimo szerokiej znajomości angielskiego wśród słuchaczy jednak inaczej odbiera się język ojczysty, gdyż znaczenie słów potrafi sięgnąć do głębi trzewi i zatargać, że ho, ho. Z angielskim jest inaczej. Często potrafi być odbierany jako dodatkowy instrument. Co ciekawe to dla moich anglojęzycznych  znajomych płyta po polsku jest bardzo atrakcyjna. Dowiedziałem się, że czekali właśnie na taką.

Łatwiej pisze się po polsku czy przeciwnie, w thrashowej stylistyce to język angielski sprawdza się lepiej?

Grzegorz "Bodek" Bodzioch: W ojczystym języku łatwiej mi było wyrazić emocje, natomiast w warstwie warsztatowej tj. ekspresji, rytmizacji i ogólnego spasowania do klimatu to była rzeźnia i tu ukłony panu Zalewskiemu składam najniższe. Tomek bardzo mi pomógł już w momencie nakładania tekstów na nuty. To świetny gość, oprócz tego że mega ucho (śmiech), więc praca z nim jest bardzo twórcza – wymagająca bestia. No i zobaczyć jego zdumienie, gdy przeczytał frazę „bezoczny demon w łeb cię będzie tłukł”.... bezcenne. Tak więc przypilnował Pan Tomasz wszystkiego, acz bezocznego demona nie dałem mu z tekstów wygonić. Tak zupełnie poważnie śpiewając w języku polskim mam takie poczucie, że zanim słowo wyjdzie mi z gardła to mam je w sercu, a w angielskim zanim wyjdzie z gardła, to mam je w głowie. To istotna różnica. (śmiech)
Proponujecie thrash dość urozmaicony, zaawansowany technicznie, powiedziałbym, że momentami wręcz progresywny, ale nie pozbawiony też odpowiedniej mocy i agresji – to zapewne wypadkowa waszych fascynacji muzycznych, a do tego efekt nasiąknięcia za młodu pewnymi dźwiękami?

Grzegorz "Bodek" Bodzioch: Nasza muzyka to nasza muzyka,  dziękuję (śmiech) -  no jasne jesteśmy nasiąknięci. Słuchamy od dziecka, więc nie sposób nie oddychać metalem (śmiech) ciężkim. Dlatego może nie szkodzi nam aktualne powietrze (śmiech) . I dlatego jesteśmy w tak dobrej formie. A tak poważnie: oczywiście słuchamy, wchłaniamy i pewnie coś tam oddajemy, ale jednak podkreślam-  każdy dźwięk to Post Profession. Miłosz i Maciek to trashowcy pełną gębą, mnie i Wiktorowi bliżej do progbrzmień, Piotrek słucha wszystkiego. No i masz już przepis na Post Profession.

Miłosz "Mino" Płachciński: Myślę, że nasze fascynacje muzyczne zrodziły się gdzieś tam we wczesnych latach osiemdziesiątych w momencie powstawania gatunku i później oczywiście ewoluowały. Ja i Maciek preferujemy raczej oldschool thrash. Bodek i Wiktor dodają do tego pewną dozę progresywności i z tego wynika taka mieszanka pod nazwą Post Profession.

Maciej Narski: Jeśli tak odbierasz naszą muzykę, to dziękuję, podoba mi się twoja opinia (śmiech). Wypadkowa, tak, to właściwe stwierdzenie. Każdy z nas ma swoich idoli, ale mamy dla siebie dużo tolerancji i zrozumienia.

Krzysztof Hacik wspiera was nie tylko od strony organizacyjnej, jest bowiem głównym autorem instrumentalnego utworu „Oko Atakamy” i drugiego w nim sola – główną inspiracją była tu słynna pustynia w Ameryce Południowej?

Grzegorz "Bodek" Bodzioch: Krzysiu to mega facet, to kapitalna rzecz, że są ludzie tak mocno emocjonalnie związani z zespołem. Robi bardzo dużo dla zespołu – ma jakąś niezwykłą, bliżej niezdefiniowaną moc przekonywania, dlatego dzięki niemu zagraliśmy tak fantastyczne koncerty. Może ta moc Krisa, podobna do mocy teleskopu kosmicznego, który na tej pustyni funkcjonuje, to rzecz, która przyciągnęła go do tematu Atakamy. A może potężne kolumnowe kaktusy, jak berła królewskie dumnie rosnące w miejscu, gdzie ostatnie opady odnotowano na początku |XX wieku... Sam nie wiem ale chyba jednak te berła. (śmiech)

Miłosz "Mino" Płachciński: Tak, ten utwór jest dość dziwny. Myślę, że mocno progresywny, a  tytuł, tak jak mówi Bodek, jest inspirowany największym teleskopem do badania przestrzeni kosmicznej na pustyni Atakama... No dobra i tymi berłami. (śmiech)

A kim jest gitarzysta Michał Lotko, który wsparł was kompozytorsko w dwóch utworach, a do tego zagrał solówkę we wspomnianym już „Do celu”?

Grzegorz "Bodek" Bodzioch: Michał Lotko to człowiek renesansu (śmiech).  Sterylizował sprzęt medyczny w szpitalu, do którego biegał kilkanaście kilometrów, bo praca nie była dość ekscytująca. Chodził też z Sosnowca do Zakopanego, spał w hamaku nad Pogorią. Obecnie buduje szałasy w lesie, w ramach wojskowych obozów przetrwania, skacze na spadochronie, jeździ wojskowymi ciężarówkami, no i w przerwie pomiędzy tymi zabawami nagrał nam solówkę.

Miłosz "Mino" Płachciński: Oj Bodek, ty to masz gadane (śmiech). Michał Lotko to nasz stary dobry kumpel, który jest technicznym od gitar. Ale, że na wszystkie ciekawe  pomysły jesteśmy zawsze otwarci to stworzyliśmy mu w jednym utworze pole do popisu, no i posiał na tym polu trochę swoich pięknych dźwięków.

Maciej Narski: Z Michałem znamy się od około 10 lat. Na początku był naszym technicznym, a z czasem stał się również przyjacielem kapeli i nas wszystkich. Teraz niestety nie ma już tyle czasu co kiedyś, nad czym boleję i co mam nadzieję się zmieni, bo często mu powtarzam żeby rzucił wszystko i zaczął znowu grać thrash. (śmiech)

Resztą partii solowych dzielą się, dość solidarnie, obaj wasi gitarzyści – takie jest zwykle założenie, że w większości utworów muszą być dwie solówki,  a do tego nie uznajecie tego tradycyjnego podziału gitara rytmiczna/gitara solowa, bo nie ma on większego sensu przy zbliżonych umiejętnościach?

Grzegorz "Bodek" Bodzioch: Uff, wreszcie mogę pomilczeć, (śmiech).

Miłosz "Mino" Płachciński: Podział jest niejako tradycyjny - tak jeden, jak i drugi gitarzysta, radzi sobie w partiach solowych. Każdy z nas ma dużo do przekazania, ale jednak na swój sposób, a w związku z tym solówki są różne i  myślę że dość charakterystyczne. Każdy ma w końcu  inny styl grania i choćby z tego wynika fakt że nie ma nudy. (śmiech)

Maciej Narski: Chyba każdy szarpidrut chciałby, choćby przez małą chwilę w utworze, wyrazić tylko swoje emocje i oczywiście przykuć uwagę publiczności. Prawie zawsze staramy się grać w kawałku dwa sola. Każdy z nas gra trochę inaczej. Myślę, że przez to wzbogacamy nasze utwory. Nie zgadzam się ze stwierdzeniem, że solówki w utworach nie mają znaczenia. Dla mnie mają i to duże, a słuchając swoich ulubionych kapel zawsze na nie czekam i nucę je pod nosem.

Dzięki temu bardzo też zyskuje muzyka, szczególnie podczas koncertów, a zgrany, gitarowy tandem w takich realiach to prawdziwy skarb?

Miłosz "Mino" Płachciński: Oczywiście, że tak: podczas koncertu jest zdecydowanie większe show, kiedy dwóch gitarzystów przeplata muzykę wzajemnie swoimi solówkami... jeżeli solówki gra jeden gitarzysta, to stają się zazwyczaj bardziej powtarzalne i oczywiste. Dlatego razem z Maćkiem staramy się prowadzić na scenie gitarowy dialog, a nie gitarową rywalizację. (śmiech)

Grzegorz "Bodek" Bodzioch: czasami zdarzyło mi się na scenie tak zasłuchać w tę muzyczną rozmowę chłopaków, że prawie zapomniałem że jednak też mam tam coś do zrobienia. Na szczęście zawsze zdążyłem. (śmiech)

Maciej Narski: Tak, dialogi instrumentów i instrumentalistów są tak stare jak muzyka, a zgrany zespół ma duże znaczenie, to wszystko potem weryfikuje scena.

Fajnie wychodzą wam też ballady, to jest „Na ramionach” i „Kraków 2”, kiedy coraz mniej thrashowych zespołów pamięta, że kiedyś były one świetnym dopełnieniem i też urozmaiceniem siarczystego łojenia?

Miłosz "Mino" Płachciński: Bardzo lubię łojenie. Ale ballada to ballada, powinna być na każdej płycie thrashowej - dodaje urozmaicenia i pozwala wziąć przez chwilę głębszy oddech i uspokoić tętno. (śmiech)

Grzegorz "Bodek" Bodzioch: Mnie w muzyce zawsze blisko było do smutku i nostalgii, więc ballada tak, tak, tak. Trudno krzyczeć o miłości (to potrafią tylko chłopaki z Planet Hell – szacun za ich kosmiczne podróże), a ja postanowiłem o tej miłości pośpiewać. „Na ramionach” i „Kraków 2” to bardzo nostalgiczne wycieczki na styku śmierci, miłości, wiary i nadziei. Różne uczucia, doświadczenia, które opisałem w „Głosach”, a nazbierało się tego przez prawie 50 lat, kazały sięgnąć nam również po takie nuty i takie słowa. I tak powstają świetne ballady. (śmiech)

W „Bez miłości” wykorzystaliście fragmenty biblijnego „Hymnu o miłości”, co pewnie zaskoczyło niektórych fanów, ale świetnie pasuje do wymowy tego tekstu?

Grzegorz "Bodek" Bodzioch: Tak... Bo widzisz, kiedy zdajesz sobie sprawę z tego, że mógłbyś nie brudzić sobie rąk, przegryźć komuś tętnicę, to sobie myślisz: kurwa, nie nadaję się do tego świata, albo może bardziej ten świat się nie nadaje dla mnie. Czyn w postaci skrzywdzenia dziecka budzi we mnie bestię i boję się jej bardzo. To wszystko jest tak blisko („zaklęty za ścianą zła, w sercu bomba nienawiści, lód a obok ty(!) i ja wystarczy spojrzeć”), że gdy się dzieje pozostaje zostawić zło i otwarte piekło i zamknąć się w miłości.

Maciej Narski: Tak, ja tuż przed nagraniem zaproponowałem Bodkowi, czy nie byłoby dobrze wpleść kilka wersów z tego hymnu do utworu. On to przemyślał, a efekt jest dla mnie zachwycający. Jeśli też tak to odbierasz, to wspaniale.

Nie ma więc co się ograniczać, najważniejsze są efekty końcowe, a nie jakieś kurczowe trzymanie się stylistycznych szufladek?

Miłosz "Mino" Płachciński: Zazwyczaj tworząc nowe riffy nie myślę żebym musiał się jakoś do czegoś dopasowywać.  Ale z drugiej strony od 15 lat gramy thrash metal i niedopuszczalne są takie manewry jak zrobiła Metallica nagrywając płytę „Load”... Jeżeli ktoś chce grać całkowicie inną muzykę niż grał do tej pory, to powinien stworzyć sobie nowy projekt i nadać swojemu zespołowi nową nazwę. (śmiech)

Grzegorz "Bodek" Bodzioch: Hm, to chyba drażliwy temat dla każdego twórcy i wynikająca z tego chęć do spierdzielania z szuflady. Nie mieścimy się w żadnej szufladzie... mamy za dużo bagażu (śmiech).  Zostawmy szuflady dla młodych. (śmiech)

Maciej Narski: Wszyscy się rozwijamy, zmieniamy, dojrzewamy, po jakimś czasie czujemy coś trochę inaczej, dyskutujemy, czyli samo życie. Dobrze jest czerpać z tradycji, ale nie może to być jedynie puste powielanie i naśladowanie. Jeśli dorzucasz też swoją cząstkę, która jest tylko twoja, to wzbogacasz tę Wielką Machinę Muzyki, a o to też nam przecież chodzi.

Podoba mi się brzmienie tego albumu, mocne i klarowne, bez plastikowej perkusji i innych przypadłości wielu innych, współczesnych produkcji – to dlatego wróciliście do Tomasza „Zeda” Zalewskiego, ten facet ma patent na wasz sound?

Miłosz "Mino" Płachciński: Tak jest - można tak powiedzieć że ma patent na sound i z każdą naszą następną płytą wychodzi mu to coraz lepiej (aż strach pomyśleć jaki będzie dziesiąty krążek). Na ostatniej płycie według mnie jest najmocniejsze brzmienie. Słychać dużo oldschool, ale i zarazem jest nowocześnie – takie połączenie w czasie przeszłości z teraźniejszością . Tomek jest mistrzem, uwielbiam z nim pracować. Jest bardzo kreatywny i potrafi podpowiedzieć dużo fajnych rozwiązań, szczególnie w tych newralgicznych momentach, kiedy czujesz się jakbyś stanął przed ścianą. (śmiech)

Grzegorz "Bodek" Bodzioch: Ja już nasłodziłem Tomkowi, więc już dość, bo obrośnie w piórka i to będzie jego koniec. (śmiech)

Maciej Narski: Z Tomkiem znamy się od dawna. To on nauczył nas jak nagrywa się płyty, a w czasie nagrywania, przynajmniej dla mnie, staje się członkiem kapeli, chwała mu za to. Brzmienie to również wypadkowa. Przytargaliśmy do studia kilka headów i paczek, aż od noszenia bolały kręgosłupy (śmiech). A na koniec Michał zaproponował jeszcze swoją dopałkę i faktycznie, było warto, brzmienie jest OK.

Czy to w sumie nie dziwne, że im mamy więcej narzędzi, tym płyty brzmią gorzej? A takie „Please Please Me” The Beatles nagrane na dwóch śladach dość prymitywnego wtedy sprzętu czy zarejestrowany na dwóch magnetofonach czterośladowych debiut Black Sabbath wciąż się bronią – ot, paradoks?

Miłosz "Mino" Płachciński: W tym momencie to absolutnie nie mogę się zgodzić, bo płyty akurat brzmią coraz lepiej. (tak, a już zwłaszcza te z paskudnym, ujednoliconym, syntetycznym „brzmieniem” czy striggerowną, pozbawioną mocy perkusją – przyp. red.). W związku z tym niektóre zespoły nagrywają swoje stare płyty korzystając z techniki współczesnej, by uzyskać nowe brzmienie, np. Destruction czy Flotsam...  Brzmienie w dzisiejszych czasach jest o niebo lepsze niż było w latach np. osiemdziesiątych.

Maciej Narski: Bo widzisz, często bywa tak, że to właśnie w prostocie jest siła, choć nie można też zapomnieć o konfiguracji sprzętu. (śmiech)

Grzegorz "Bodek" Bodzioch: Hm i tu się zgadzam z tobą Mino i z tobą Maćku (śmiech). Technika trochę zabija naturalność i płyty stają się takie pretensjonalne – jakby chciano jakością dźwięku coś komuś udowodnić. Dowody mają być w dźwiękach, a te w naturalnym brzmieniu bronią się same na wielu starych płytach np. Jethro Tull, jak „Aqualung”. Z drugiej jednak strony sporo dobrej muzy metalowej było haniebnie realizowanej w tamtych dawnych czasach i tu technika przychodzi na ratunek.

Wciąż jesteście niezależni i wydajecie swoje płyty samodzielnie – na tym etapie sytuacji w muzycznym biznesie to najbardziej racjonalne rozwiązanie dla podziemnego, niezbyt znanego zespołu?

Grzegorz "Bodek" Bodzioch: Żadnych kalkulacji – każdy z nas jest przyzwyczajony do samodzielności. Każdy prowadzi samodzielną działalność w swoim zawodzie, mogę chyba powiedzieć w imieniu nas  wszystkich: nikt nic nam za darmo w życiu nie dał.  Więc podobnie i tutaj nie da. Zatem nie jesteśmy chyba gotowi i nie będziemy, by jakaś siła zewnętrzna (patrz wydawca) miał jakkolwiek  wpłynąć na nasze twórcze działania. Mówiąc krótko: zero kompromisów. Post Profession to my, Mino, Maciek, Piotr, Wiktor, Bodek i Kris i wszystko co podpisujemy jako zespół wychodzi od nas hough. (śmiech)

Maciej Narski: Jak na razie to cenimy sobie tę możliwość, choćby z tej racji, że nie mamy żadnych twórczych ograniczeń. Oczywiście wspaniale byłoby współpracować ze znaną wytwórnią płytową, która zapewniałaby nam promocję. Może kiedyś się to stanie. Promocja zawsze jest bardzo istotna, taka jest prawda. Dlatego dzięki ci za to, że robisz z nami wywiad. (śmiech)

Mieliście już okazję dzielić scenę z bardziej znanymi zespołami, wydajecie kolejne płyty – na tym etapie czujecie się spełnieni, macie świadomość, że osiągnęliście zamierzone cele, ale w żadnym razie nie jest to wasze ostatnie słowo?

Miłosz "Mino" Płachciński: Można powiedzieć że jesteśmy zadowoleni.. Zagraliśmy  wiele koncertów z gwiazdami polskiej sceny metalowej takich jak Kat i Roman Kostrzewski, Acid Drinkers, TSA, Turbo, DeCapitated, Vader, Virgin Snatch, Planet Hell i sorry jeśli kogoś pominąłem. Wydaliśmy trzy płyty, które zebrały wiele pochlebnych opinii i sprzedają się całkiem dobrze. Nie czas zatem na koniec kariery (śmiech). „Głosy” to nie jest nasze ostatnie słowo, no chyba, że nie przetrwamy epidemii.

Grzegorz "Bodek" Bodzioch: Post Profession to spełnienie marzeń, których nawet nie miałem (śmiech). Muzyka zawsze dla mnie znaczyła bardzo, bardzo dużo, ale nawet nie śniłem (a może śniłem) o tym, że wejdę na scenę z grupą przyjaciół i będę śpiewał swoje teksty. Wow, nawet teraz to brzmi jak z gatunku rzeczy nie do wiary. To cudowna przestrzeń w moim życiu, taka magiczna metalowa furtka, przechodząc przez  którą zmieniam się na chwilę w kogoś trochę innego, a gdy stamtąd wracam zawsze jestem trochę lepszym człowiekiem. Dokąd mam zatem głos będę krzyczał. (śmiech) 

Maciej Narski: Dzielenie sceny z kapelami, których plakaty wisiały dawno temu na mojej ścianie, jest niesamowite. Coś wręcz nierealnego staje się możliwym i dzieje się. Ja jestem zachwycony. Oczywiście scena wciąga coraz głębiej, a ja chcę tego więcej i więcej, i oby tak się dalej działo.

Wojciech Chamryk

Trzecim albumem „Głosy” Post Profession zgłaszają akces do rodzimej, thrashowej czołówki. Urozmaicona, robiąca wrażenie muzyka, dopełniona polskojęzycznymi, co jest nowością, dającymi do myślenia tekstami, w jednym przypadku  wzbogaconymi nieoczywistym cytatem – 3/5 zespołu zdradza nam w długiej rozmowie jak do tego doszło i co motywuje ich do jeszcze bardziej wytężonej pracy:

                         

HMP: Macie już swoje lata, jesteście poważnymi ludźmi, a tu proszę, już od ponad 15 lat gracie po godzinach w thrashowym zespole – inne hobby nie wchodziło w grę? (śmiech)

Grzegorz "Bodek" Bodzioch: (śmiech) Każdy ma swoje lata i dla niektórych wynikają z tego ograniczenia, a my dojrzewamy jak dobre wino.  Pewnie jest w tym co robimy jakaś próba zatrzymania się i oszukania poczucia tego, że coś ciągle nam ucieka. Kiedyś słyszałem, że aby się tak naprawdę wyłączyć i zrelaksować trzeba mocno zatrudnić ręce do jakiegoś działania, czyli takie „rusz ręce, wyłącz głowę”. Zatem Maciek, Miłosz i Piotr przebierają palcami po strunach, ja piszę teksty, no i Wiktor, ten to jest full relaks, napierdzielając z taką częstotliwością na perkusji. I coś w tym chyba jest, bo młody, czyli Wiktor, czasem jest wyluzowany, że ho, ho. A co do drugiej części pytania… Czy inne hobby wchodziło w grę? No cóż, moglibyśmy, włączając managera Krisa, stworzyć team siatkarski, ale chyba jednak bliżej nam wszystkim do muzyki. (śmiech)

Miłosz "Mino" Płachciński: Może nie jest to siatkówka, ale czas na inne hobby również znajdujemy, a jakże. Gram z Bodkiem w tenisa stołowego. Oprócz ruchu scenicznego, ten sportowy jest również bardzo ważny. Odnośnie grania to odkąd pamiętam zawsze chciałem mieć własny zespół - jak tylko usłyszałem pierwsze dźwięki metalowe we wczesnych latach osiemdziesiątych wiedziałem, że kiedyś będę po drugiej stronie.
Maciej Narski: Nasz były perkusista Smoku, kumpel z licealnej kapeli, po latach zadał sobie trud, odnalazł mnie i zaproponował mi wspólne granie w garażu Miłosza, ot  tak dla relaksu i ta przygoda trwa aż do teraz. Jeśli się coś kocha, to innemu hobby trudno się jest przebić.

Trzy albumy w raptem siedem lat z niewielkim hakiem to dla niezależnego zespołu chyba spory wyczyn, a do tego potwierdzenie, że nie podchodzicie do grania na pół gwizdka? Tekst utworu „Do celu” jest może nie tyle autobiograficzny, ale trafnie oddaje wasze podejście, w tym wypadku do tego, co robicie pod szyldem Post Profession?
Grzegorz "Bodek" Bodzioch: No cóż, rzeczywiście, jako poważne chłopaki, jak coś robimy to na maksa. Częstość pojawiania się płyt jest absolutnie naturalnym procesem wynikającym z prostej zależności – nagrać – zaprezentować publice i poczuć głód tworzenia. A Miłosz to płodny chłopak, więc pomysłów nigdy nie brakowało. Na ostatniej płycie pojawiły się jeszcze większe moce twórcze, więc ciągle coś się dzieje. Staramy się nie trzymać schematów, a włączenie się większej liczby osób do komponowania chyba jeszcze bardziej urozmaiciło naszą muzę no i zaspokoiło w kilku z nas potrzebę bycia autorem (śmiech). Jednocześnie nie mając żadnych przymusów (tu nawiązuję do twojego skąd inąd fajnego określenia „niezależny zespół”) nigdzie ani za niczym w muzyce nie gonimy, bo zresztą i tak niczego nigdy nikt nie dogoni, dlatego śpiewam „do celu, do celu, do celu, a gdzież on wyżej, dalej, prędzej, wkrótce sąd”. Cel ostateczny jest bowiem z góry określony – wszyscy umrzemy – stąd, póki jest nasz czas, staramy się go wykorzystać na maksa. Dlatego nie ma nic na pół gwizdka, bo na drugie pół może zabraknąć czasu.

Miłosz "Mino" Płachciński: To prawda, staramy się ten czas, który mamy zagospodarować jak najlepiej. Z każdej wolnej chwili wyciągnąć jak najwięcej, bo każdy z nas pracuje w swoim zawodzie i tego czasu na rozwijanie naszej pasji tak naprawdę nie jest dużo...

Maciej Narski: Tak, te albumy to głównie zasługa Miłosza i Bodka. Miłoszowi ciągle przychodzą do głowy nowe riffy, nawet w pracy, a Bodek bardzo lubi eksperymentować i wychodzić poza utarte ścieżki. I proszę udało się, są trzy. Natomiast co do tekstów Bodka to są one  dla mnie zawsze zagadkowe, często go pytam jak mam coś rozumieć, czasem do sensu zdań dochodzę z czasem. Do szczytnego celu zawsze warto i trzeba dążyć, gorąco to polecam.

Mieliście od momentu powstania zespołu zaskakująco mało zmian składu, bo była to właściwie tylko roszada na stołku perkusisty przed kilku laty, a do tego nawet jak ktoś odejdzie, to i tak nie do końca, czego przykładem jest choćby wasz manager?

Grzegorz "Bodek" Bodzioch: Fajnie że zauważasz takie rzeczy, bo to one stanowią o sensie naszego istnienia. Jesteśmy grupą super kumpli, znamy się od zawsze i tak naprawdę doszło do jednej rzeczywistej zmiany w składzie zespołu – wymiany perkusistów. Natomiast w jedności siła i od kilku lat już bez zmian robimy to co lubimy najbardziej, czyli gramy naszą muzę (śmiech),  a menago czyli Krzyś był jest i będzie menago, a od czasu do czasu coś przygrzmoci jak go znowu jakieś Atakamy najdą. (śmiech)

Miłosz "Mino" Płachciński: Roszada ma miejscu perkusisty odbyła się pięć lat temu i od tego czasu osiągnęliśmy spokój wewnętrzny. (śmiech). Teraz jest wszystko w porządku, żadnych niesnasek - każdy ma własne zdanie, ale zawsze dochodzimy do porozumienia, z czym dawniej bywało różnie...

Maciej Narski: Chyba każdy ma w życiu i dążeniu do celu lepsze i gorsze dni. Z moją okresową pracą za granicą i niebytnością na próbach mogłem liczyć na wyrozumiałość współbraci. Ale oni też widzieli moje zaangażowanie. Jak trzeba było przylecieć na każdy ważny koncert 2,5 tysiąca kilometrów, czasem co tydzień, to mogli na mnie liczyć.

Trzecia płyta jest ponoć dla każdego zespołu przełomowa. Dla was „Głosy” okazała się taką w tym sensie, że przeszliście w tekstach z języka angielskiego na ojczysty – skąd ta zmiana?

Grzegorz "Bodek" Bodzioch: Tak, to bardzo istotna zmiana, a stała się znowu w ramach szeroko pojętego procesu dojrzewania (śmiech). No tak, przecież to samo wino po kilku latach już nie jest takie samo (śmiech), więc i my zmieniamy się; pojawiają się nowe pomysły, potrzeby i inspiracje. Któregoś dnia rzuciłem więc na próbie hasło a może by tak po polsku? i po gromkim yes! napisałem  „Głosy”(śmiech). Jestem bardzo dumny z tych tekstów: są bardzo osobiste, rozprawiłem się w nich z kilkoma moimi demonami.

Maciej Narski: Pomimo szerokiej znajomości angielskiego wśród słuchaczy jednak inaczej odbiera się język ojczysty, gdyż znaczenie słów potrafi sięgnąć do głębi trzewi i zatargać, że ho, ho. Z angielskim jest inaczej. Często potrafi być odbierany jako dodatkowy instrument. Co ciekawe to dla moich anglojęzycznych  znajomych płyta po polsku jest bardzo atrakcyjna. Dowiedziałem się, że czekali właśnie na taką.

Łatwiej pisze się po polsku czy przeciwnie, w thrashowej stylistyce to język angielski sprawdza się lepiej?

Grzegorz "Bodek" Bodzioch: W ojczystym języku łatwiej mi było wyrazić emocje, natomiast w warstwie warsztatowej tj. ekspresji, rytmizacji i ogólnego spasowania do klimatu to była rzeźnia i tu ukłony panu Zalewskiemu składam najniższe. Tomek bardzo mi pomógł już w momencie nakładania tekstów na nuty. To świetny gość, oprócz tego że mega ucho (śmiech), więc praca z nim jest bardzo twórcza – wymagająca bestia. No i zobaczyć jego zdumienie, gdy przeczytał frazę „bezoczny demon w łeb cię będzie tłukł”.... bezcenne. Tak więc przypilnował Pan Tomasz wszystkiego, acz bezocznego demona nie dałem mu z tekstów wygonić. Tak zupełnie poważnie śpiewając w języku polskim mam takie poczucie, że zanim słowo wyjdzie mi z gardła to mam je w sercu, a w angielskim zanim wyjdzie z gardła, to mam je w głowie. To istotna różnica. (śmiech)
Proponujecie thrash dość urozmaicony, zaawansowany technicznie, powiedziałbym, że momentami wręcz progresywny, ale nie pozbawiony też odpowiedniej mocy i agresji – to zapewne wypadkowa waszych fascynacji muzycznych, a do tego efekt nasiąknięcia za młodu pewnymi dźwiękami?

Grzegorz "Bodek" Bodzioch: Nasza muzyka to nasza muzyka,  dziękuję (śmiech) -  no jasne jesteśmy nasiąknięci. Słuchamy od dziecka, więc nie sposób nie oddychać metalem (śmiech) ciężkim. Dlatego może nie szkodzi nam aktualne powietrze (śmiech) . I dlatego jesteśmy w tak dobrej formie. A tak poważnie: oczywiście słuchamy, wchłaniamy i pewnie coś tam oddajemy, ale jednak podkreślam-  każdy dźwięk to Post Profession. Miłosz i Maciek to trashowcy pełną gębą, mnie i Wiktorowi bliżej do progbrzmień, Piotrek słucha wszystkiego. No i masz już przepis na Post Profession.

Miłosz "Mino" Płachciński: Myślę, że nasze fascynacje muzyczne zrodziły się gdzieś tam we wczesnych latach osiemdziesiątych w momencie powstawania gatunku i później oczywiście ewoluowały. Ja i Maciek preferujemy raczej oldschool thrash. Bodek i Wiktor dodają do tego pewną dozę progresywności i z tego wynika taka mieszanka pod nazwą Post Profession.

Maciej Narski: Jeśli tak odbierasz naszą muzykę, to dziękuję, podoba mi się twoja opinia (śmiech). Wypadkowa, tak, to właściwe stwierdzenie. Każdy z nas ma swoich idoli, ale mamy dla siebie dużo tolerancji i zrozumienia.

Krzysztof Hacik wspiera was nie tylko od strony organizacyjnej, jest bowiem głównym autorem instrumentalnego utworu „Oko Atakamy” i drugiego w nim sola – główną inspiracją była tu słynna pustynia w Ameryce Południowej?

Grzegorz "Bodek" Bodzioch: Krzysiu to mega facet, to kapitalna rzecz, że są ludzie tak mocno emocjonalnie związani z zespołem. Robi bardzo dużo dla zespołu – ma jakąś niezwykłą, bliżej niezdefiniowaną moc przekonywania, dlatego dzięki niemu zagraliśmy tak fantastyczne koncerty. Może ta moc Krisa, podobna do mocy teleskopu kosmicznego, który na tej pustyni funkcjonuje, to rzecz, która przyciągnęła go do tematu Atakamy. A może potężne kolumnowe kaktusy, jak berła królewskie dumnie rosnące w miejscu, gdzie ostatnie opady odnotowano na początku |XX wieku... Sam nie wiem ale chyba jednak te berła. (śmiech)

Miłosz "Mino" Płachciński: Tak, ten utwór jest dość dziwny. Myślę, że mocno progresywny, a  tytuł, tak jak mówi Bodek, jest inspirowany największym teleskopem do badania przestrzeni kosmicznej na pustyni Atakama... No dobra i tymi berłami. (śmiech)

A kim jest gitarzysta Michał Lotko, który wsparł was kompozytorsko w dwóch utworach, a do tego zagrał solówkę we wspomnianym już „Do celu”?

Grzegorz "Bodek" Bodzioch: Michał Lotko to człowiek renesansu (śmiech).  Sterylizował sprzęt medyczny w szpitalu, do którego biegał kilkanaście kilometrów, bo praca nie była dość ekscytująca. Chodził też z Sosnowca do Zakopanego, spał w hamaku nad Pogorią. Obecnie buduje szałasy w lesie, w ramach wojskowych obozów przetrwania, skacze na spadochronie, jeździ wojskowymi ciężarówkami, no i w przerwie pomiędzy tymi zabawami nagrał nam solówkę.

Miłosz "Mino" Płachciński: Oj Bodek, ty to masz gadane (śmiech). Michał Lotko to nasz stary dobry kumpel, który jest technicznym od gitar. Ale, że na wszystkie ciekawe  pomysły jesteśmy zawsze otwarci to stworzyliśmy mu w jednym utworze pole do popisu, no i posiał na tym polu trochę swoich pięknych dźwięków.

Maciej Narski: Z Michałem znamy się od około 10 lat. Na początku był naszym technicznym, a z czasem stał się również przyjacielem kapeli i nas wszystkich. Teraz niestety nie ma już tyle czasu co kiedyś, nad czym boleję i co mam nadzieję się zmieni, bo często mu powtarzam żeby rzucił wszystko i zaczął znowu grać thrash. (śmiech)

Resztą partii solowych dzielą się, dość solidarnie, obaj wasi gitarzyści – takie jest zwykle założenie, że w większości utworów muszą być dwie solówki,  a do tego nie uznajecie tego tradycyjnego podziału gitara rytmiczna/gitara solowa, bo nie ma on większego sensu przy zbliżonych umiejętnościach?

Grzegorz "Bodek" Bodzioch: Uff, wreszcie mogę pomilczeć, (śmiech).

Miłosz "Mino" Płachciński: Podział jest niejako tradycyjny - tak jeden, jak i drugi gitarzysta, radzi sobie w partiach solowych. Każdy z nas ma dużo do przekazania, ale jednak na swój sposób, a w związku z tym solówki są różne i  myślę że dość charakterystyczne. Każdy ma w końcu  inny styl grania i choćby z tego wynika fakt że nie ma nudy. (śmiech)

Maciej Narski: Chyba każdy szarpidrut chciałby, choćby przez małą chwilę w utworze, wyrazić tylko swoje emocje i oczywiście przykuć uwagę publiczności. Prawie zawsze staramy się grać w kawałku dwa sola. Każdy z nas gra trochę inaczej. Myślę, że przez to wzbogacamy nasze utwory. Nie zgadzam się ze stwierdzeniem, że solówki w utworach nie mają znaczenia. Dla mnie mają i to duże, a słuchając swoich ulubionych kapel zawsze na nie czekam i nucę je pod nosem.

Dzięki temu bardzo też zyskuje muzyka, szczególnie podczas koncertów, a zgrany, gitarowy tandem w takich realiach to prawdziwy skarb?

Miłosz "Mino" Płachciński: Oczywiście, że tak: podczas koncertu jest zdecydowanie większe show, kiedy dwóch gitarzystów przeplata muzykę wzajemnie swoimi solówkami... jeżeli solówki gra jeden gitarzysta, to stają się zazwyczaj bardziej powtarzalne i oczywiste. Dlatego razem z Maćkiem staramy się prowadzić na scenie gitarowy dialog, a nie gitarową rywalizację. (śmiech)

Grzegorz "Bodek" Bodzioch: czasami zdarzyło mi się na scenie tak zasłuchać w tę muzyczną rozmowę chłopaków, że prawie zapomniałem że jednak też mam tam coś do zrobienia. Na szczęście zawsze zdążyłem. (śmiech)

Maciej Narski: Tak, dialogi instrumentów i instrumentalistów są tak stare jak muzyka, a zgrany zespół ma duże znaczenie, to wszystko potem weryfikuje scena.

Fajnie wychodzą wam też ballady, to jest „Na ramionach” i „Kraków 2”, kiedy coraz mniej thrashowych zespołów pamięta, że kiedyś były one świetnym dopełnieniem i też urozmaiceniem siarczystego łojenia?

Miłosz "Mino" Płachciński: Bardzo lubię łojenie. Ale ballada to ballada, powinna być na każdej płycie thrashowej - dodaje urozmaicenia i pozwala wziąć przez chwilę głębszy oddech i uspokoić tętno. (śmiech)

Grzegorz "Bodek" Bodzioch: Mnie w muzyce zawsze blisko było do smutku i nostalgii, więc ballada tak, tak, tak. Trudno krzyczeć o miłości (to potrafią tylko chłopaki z Planet Hell – szacun za ich kosmiczne podróże), a ja postanowiłem o tej miłości pośpiewać. „Na ramionach” i „Kraków 2” to bardzo nostalgiczne wycieczki na styku śmierci, miłości, wiary i nadziei. Różne uczucia, doświadczenia, które opisałem w „Głosach”, a nazbierało się tego przez prawie 50 lat, kazały sięgnąć nam również po takie nuty i takie słowa. I tak powstają świetne ballady. (śmiech)

W „Bez miłości” wykorzystaliście fragmenty biblijnego „Hymnu o miłości”, co pewnie zaskoczyło niektórych fanów, ale świetnie pasuje do wymowy tego tekstu?

Grzegorz "Bodek" Bodzioch: Tak... Bo widzisz, kiedy zdajesz sobie sprawę z tego, że mógłbyś nie brudzić sobie rąk, przegryźć komuś tętnicę, to sobie myślisz: kurwa, nie nadaję się do tego świata, albo może bardziej ten świat się nie nadaje dla mnie. Czyn w postaci skrzywdzenia dziecka budzi we mnie bestię i boję się jej bardzo. To wszystko jest tak blisko („zaklęty za ścianą zła, w sercu bomba nienawiści, lód a obok ty(!) i ja wystarczy spojrzeć”), że gdy się dzieje pozostaje zostawić zło i otwarte piekło i zamknąć się w miłości.

Maciej Narski: Tak, ja tuż przed nagraniem zaproponowałem Bodkowi, czy nie byłoby dobrze wpleść kilka wersów z tego hymnu do utworu. On to przemyślał, a efekt jest dla mnie zachwycający. Jeśli też tak to odbierasz, to wspaniale.

Nie ma więc co się ograniczać, najważniejsze są efekty końcowe, a nie jakieś kurczowe trzymanie się stylistycznych szufladek?

Miłosz "Mino" Płachciński: Zazwyczaj tworząc nowe riffy nie myślę żebym musiał się jakoś do czegoś dopasowywać.  Ale z drugiej strony od 15 lat gramy thrash metal i niedopuszczalne są takie manewry jak zrobiła Metallica nagrywając płytę „Load”... Jeżeli ktoś chce grać całkowicie inną muzykę niż grał do tej pory, to powinien stworzyć sobie nowy projekt i nadać swojemu zespołowi nową nazwę. (śmiech)

Grzegorz "Bodek" Bodzioch: Hm, to chyba drażliwy temat dla każdego twórcy i wynikająca z tego chęć do spierdzielania z szuflady. Nie mieścimy się w żadnej szufladzie... mamy za dużo bagażu (śmiech).  Zostawmy szuflady dla młodych. (śmiech)

Maciej Narski: Wszyscy się rozwijamy, zmieniamy, dojrzewamy, po jakimś czasie czujemy coś trochę inaczej, dyskutujemy, czyli samo życie. Dobrze jest czerpać z tradycji, ale nie może to być jedynie puste powielanie i naśladowanie. Jeśli dorzucasz też swoją cząstkę, która jest tylko twoja, to wzbogacasz tę Wielką Machinę Muzyki, a o to też nam przecież chodzi.

Podoba mi się brzmienie tego albumu, mocne i klarowne, bez plastikowej perkusji i innych przypadłości wielu innych, współczesnych produkcji – to dlatego wróciliście do Tomasza „Zeda” Zalewskiego, ten facet ma patent na wasz sound?

Miłosz "Mino" Płachciński: Tak jest - można tak powiedzieć że ma patent na sound i z każdą naszą następną płytą wychodzi mu to coraz lepiej (aż strach pomyśleć jaki będzie dziesiąty krążek). Na ostatniej płycie według mnie jest najmocniejsze brzmienie. Słychać dużo oldschool, ale i zarazem jest nowocześnie – takie połączenie w czasie przeszłości z teraźniejszością . Tomek jest mistrzem, uwielbiam z nim pracować. Jest bardzo kreatywny i potrafi podpowiedzieć dużo fajnych rozwiązań, szczególnie w tych newralgicznych momentach, kiedy czujesz się jakbyś stanął przed ścianą. (śmiech)

Grzegorz "Bodek" Bodzioch: Ja już nasłodziłem Tomkowi, więc już dość, bo obrośnie w piórka i to będzie jego koniec. (śmiech)

Maciej Narski: Z Tomkiem znamy się od dawna. To on nauczył nas jak nagrywa się płyty, a w czasie nagrywania, przynajmniej dla mnie, staje się członkiem kapeli, chwała mu za to. Brzmienie to również wypadkowa. Przytargaliśmy do studia kilka headów i paczek, aż od noszenia bolały kręgosłupy (śmiech). A na koniec Michał zaproponował jeszcze swoją dopałkę i faktycznie, było warto, brzmienie jest OK.

Czy to w sumie nie dziwne, że im mamy więcej narzędzi, tym płyty brzmią gorzej? A takie „Please Please Me” The Beatles nagrane na dwóch śladach dość prymitywnego wtedy sprzętu czy zarejestrowany na dwóch magnetofonach czterośladowych debiut Black Sabbath wciąż się bronią – ot, paradoks?

Miłosz "Mino" Płachciński: W tym momencie to absolutnie nie mogę się zgodzić, bo płyty akurat brzmią coraz lepiej. (tak, a już zwłaszcza te z paskudnym, ujednoliconym, syntetycznym „brzmieniem” czy striggerowną, pozbawioną mocy perkusją – przyp. red.). W związku z tym niektóre zespoły nagrywają swoje stare płyty korzystając z techniki współczesnej, by uzyskać nowe brzmienie, np. Destruction czy Flotsam...  Brzmienie w dzisiejszych czasach jest o niebo lepsze niż było w latach np. osiemdziesiątych.

Maciej Narski: Bo widzisz, często bywa tak, że to właśnie w prostocie jest siła, choć nie można też zapomnieć o konfiguracji sprzętu. (śmiech)

Grzegorz "Bodek" Bodzioch: Hm i tu się zgadzam z tobą Mino i z tobą Maćku (śmiech). Technika trochę zabija naturalność i płyty stają się takie pretensjonalne – jakby chciano jakością dźwięku coś komuś udowodnić. Dowody mają być w dźwiękach, a te w naturalnym brzmieniu bronią się same na wielu starych płytach np. Jethro Tull, jak „Aqualung”. Z drugiej jednak strony sporo dobrej muzy metalowej było haniebnie realizowanej w tamtych dawnych czasach i tu technika przychodzi na ratunek.

Wciąż jesteście niezależni i wydajecie swoje płyty samodzielnie – na tym etapie sytuacji w muzycznym biznesie to najbardziej racjonalne rozwiązanie dla podziemnego, niezbyt znanego zespołu?

Grzegorz "Bodek" Bodzioch: Żadnych kalkulacji – każdy z nas jest przyzwyczajony do samodzielności. Każdy prowadzi samodzielną działalność w swoim zawodzie, mogę chyba powiedzieć w imieniu nas  wszystkich: nikt nic nam za darmo w życiu nie dał.  Więc podobnie i tutaj nie da. Zatem nie jesteśmy chyba gotowi i nie będziemy, by jakaś siła zewnętrzna (patrz wydawca) miał jakkolwiek  wpłynąć na nasze twórcze działania. Mówiąc krótko: zero kompromisów. Post Profession to my, Mino, Maciek, Piotr, Wiktor, Bodek i Kris i wszystko co podpisujemy jako zespół wychodzi od nas hough. (śmiech)

Maciej Narski: Jak na razie to cenimy sobie tę możliwość, choćby z tej racji, że nie mamy żadnych twórczych ograniczeń. Oczywiście wspaniale byłoby współpracować ze znaną wytwórnią płytową, która zapewniałaby nam promocję. Może kiedyś się to stanie. Promocja zawsze jest bardzo istotna, taka jest prawda. Dlatego dzięki ci za to, że robisz z nami wywiad. (śmiech)

Mieliście już okazję dzielić scenę z bardziej znanymi zespołami, wydajecie kolejne płyty – na tym etapie czujecie się spełnieni, macie świadomość, że osiągnęliście zamierzone cele, ale w żadnym razie nie jest to wasze ostatnie słowo?

Miłosz "Mino" Płachciński: Można powiedzieć że jesteśmy zadowoleni.. Zagraliśmy  wiele koncertów z gwiazdami polskiej sceny metalowej takich jak Kat i Roman Kostrzewski, Acid Drinkers, TSA, Turbo, DeCapitated, Vader, Virgin Snatch, Planet Hell i sorry jeśli kogoś pominąłem. Wydaliśmy trzy płyty, które zebrały wiele pochlebnych opinii i sprzedają się całkiem dobrze. Nie czas zatem na koniec kariery (śmiech). „Głosy” to nie jest nasze ostatnie słowo, no chyba, że nie przetrwamy epidemii.

Grzegorz "Bodek" Bodzioch: Post Profession to spełnienie marzeń, których nawet nie miałem (śmiech). Muzyka zawsze dla mnie znaczyła bardzo, bardzo dużo, ale nawet nie śniłem (a może śniłem) o tym, że wejdę na scenę z grupą przyjaciół i będę śpiewał swoje teksty. Wow, nawet teraz to brzmi jak z gatunku rzeczy nie do wiary. To cudowna przestrzeń w moim życiu, taka magiczna metalowa furtka, przechodząc przez  którą zmieniam się na chwilę w kogoś trochę innego, a gdy stamtąd wracam zawsze jestem trochę lepszym człowiekiem. Dokąd mam zatem głos będę krzyczał. (śmiech) 

Maciej Narski: Dzielenie sceny z kapelami, których plakaty wisiały dawno temu na mojej ścianie, jest niesamowite. Coś wręcz nierealnego staje się możliwym i dzieje się. Ja jestem zachwycony. Oczywiście scena wciąga coraz głębiej, a ja chcę tego więcej i więcej, i oby tak się dalej działo.

Wojciech Chamryk

rightslider_005.png rightslider_004.png rightslider_002.png rightslider_001.png rightslider_003.png

Goście

5059060
DzisiajDzisiaj415
WczorajWczoraj3533
Ten tydzieńTen tydzień12539
Ten miesiącTen miesiąc62711
WszystkieWszystkie5059060
18.116.62.45