Strona wykorzystuje pliki cookies, jeśli wyrażasz zgodę na używanie cookies, zostaną one zapisane w pamięci twojej przeglądarki. W przypadku nie wyrażenia zgody nie jesteśmy w stanie zagwarantować pełnej funkcjonalności strony!

Nowy numer

hmp 89sm

Szukaj na stronie

HMP Poleca

pandemic m

„Nonszalancki Frankenstein” (Wij)

           

Wij znowu zaskoczył. Po debiutanckim, bardzo udanym albumie „Dziwidło”, warszawskie trio wydało krótszy materiał „Przeklęte wody”. Ukazuje on nieco inne, zdecydowanie mocniejsze oblicze Wija. Wśród zróżnicowanych utworów autorskich znowu pojawia się nieoczywisty cover, a muzycy już zapowiadają drugi album: częściowo rozwijający pomysły z EP, ale zarazem nowatorski i bez powielania już wypracowanych rozwiązań.

                  

HMP: Krótko po premierze „Dziwidła” wspominaliście, że macie już ogólne zarysy drugiego albumu, ale są też szanse na coś krótszego i faktycznie, wydaliście właśnie EP-kę „Przeklęte wody”. To materiał dość zaskakujący, pokazujący bowiem cięższą stronę Wija, gdzie do wpływów z lat 60. i 70. doszły kolejne, już typowo metalowe, zakorzenione w latach 80.?

Tuja Szmaragd: Przygotowanie długogrającego materiału to spory wysiłek. Chcieliśmy zrobić sobie przerwę od tego zamieszania, i wypuścić coś mniejszego. W międzyczasie szykujemy kolejne numery. Materiał ewoluuje sam, nie jest to poparte analizą rynku, ani mapą rozwoju.

Miko: Ponieważ granie w zespole to jedna z trzech najfajniejszych rzeczy na świecie, chcieliśmy zrobić coś nowego jak najszybciej. Miastu i światu.

Nie chcieliście zostać zaszufladkowani jako zespół grający retro rocka/ protometal, czy to niejako naturalna ewolucja, konsekwencja waszego rozwoju nie tylko jako muzyków, ale również słuchaczy, ciągle odkrywających coś nowego i godnego uwagi?

Tuja Szmaragd: Nie chcieliśmy być zaszufladkowani, po prostu, choć to pewnie wiele ułatwia. Natomiast za zmianami w brzmieniu stoi prostszy powód - lubimy mieszać i kombinować. Robiąc więcej tego samego nie zadowolilibyśmy przede wszystkim samych siebie. Nie czuję jednak, żebyśmy zrobili jakąś totalną rewolucję.

Palec: Rewolucja na wielką skalę może to nie jest, ale faktycznie rozległość naszych zainteresowań muzycznych jest tak duża, że naturalnym jest, że kosztujemy z innych gatunków.

To że zostajemy przy gatunkach okołorockowych jest po prostu spowodowane tym, że aktualnie nie czujemy potrzeby zrobienia materiału, który np. czerpie z mojego ukochanego funku.

Czym są więc dla was formalne ograniczenia metalu czy szerzej rocka jako gatunku, dobrodziejstwem czy przekleństwem?

Tuja Szmaragd: Moim zdaniem metal i rock są atrakcyjne do grania właśnie dlatego, że nie mają sztywnych ograniczeń formalnych. A przynajmniej nie muszą ich mieć. Oczywiście, zawsze znajdą się żołnierze broniący prawilnego brzmienia. To zaangażowanie nawet czasem mi imponuje, ale nie przekonuje. Jak mówi starożytne chińskie przysłowie: każdemu jego porno.

Miko: Podchodząc do tematu bardziej teoretyczno-filozoficznie, to nie wiem, czy można w ogóle mówić o jakichś formalnych ograniczeniach w rocku, który przez te wszystkie lata skrzyżował się i skundlił ze wszystkimi innymi dziedzinami twórczości dźwiękowej, od folku po operę. A wracając do nas, to nie czuję się w żaden sposób ograniczony, może częściowo dlatego, że najszerzej pojęty rock (włączając w to wszystko od lat 50. po black metal) jest środowiskiem, w którym naturalnie bytuję i nie bardzo poza nie wychodzę. Zresztą, osobiście uważam, że próby krzyżowania rocka/metalu z innymi gatunkami - rapem, operą, folkiem - dają efekty, które niezbyt dobrze sprawdzają się w dłuższej perspektywie. Z kilkoma chlubnymi wyjątkami.

Niektóre z tych utworów, jak choćby „Metabunkier”, były gotowe już wcześniej, graliście je na koncertach, ale koniec końców nie trafiły na wasz debiutancki album – takie krótsze wydawnictwo jest więc idealnym sposobem na ich upublicznienie, skoro wciąż powstają nowe kompozycje i te starsze tym bardziej mogą się już nie załapać na drugą dużą płytę?

Tuja Szmaragd: „Metabunkier” powstał już po zakończeniu prac nad „Dziwidłem”. To nie jest tak, że na EP-kę trafiły jakieś mniej kochane przez nas utwory. To po prostu krótsza forma.

Miko: Chociaż - jak już mówiliśmy - nie jesteśmy purystami gatunkowymi, to jednak jakaś doza spójności w ramach jednego wydawnictwa jest wskazana. Chcielibyśmy uniknąć sytuacji, gdzie pełnowymiarowy album jest wydawnictwem przekrojowym, bo dopiero wtedy wyglądałoby to jak kolekcja niewykorzystanych wcześniej odpadów.

Swoją drogą dzięki renesansowi winylowego nośnika mamy powrót do sytuacji sprzed lat, kiedy zespoły miały zwykle do wykorzystania dwie strony czarnej płyty, trwające 18-20 minut – niejako wymuszało to zwięzłość całego materiału, trzeba było dokonywać wyboru rzeczywiście najlepszych numerów, a pozostałe trafiały na strony B singli albo MLP czy EP-ki właśnie?

Tuja Szmaragd: Ja mam tylko jedno kryterium, muszę czuć, że numer działa. Bardziej myślę piosenką, niż albumem, choć podziwiam umiejętność np. Kinga Diamonda w odwrotnym podejściu.

Miko: No tak, podczas robienia „Dziwidła” gdzieś tam przemknęła się myśl o winylu i ograniczeniach, jakie on narzuca, ale nie był to priorytet. Zwłaszcza, że LP wyszedł spory czas po CD. Długość trwania winylu była raczej brana przez nas pod uwagę na zasadzie „dobra, mamy tyle materiału, ile trzeba”. Wszak „Reign in Blood” trwa 28:55 i więcej nie trzeba.

Nie mieliście pokusy zachowania „Narwala” czy „Jutra nie ma” na drugi album, „Przeklęte wody” miały być krótkim, ale trzymającym poziom materiałem, żeby nikt nie zarzucił wam spadku muzycznej jakości?

Tuja Szmaragd: Wierzę w to, że nie zabraknie nam hitów, więc nie chomikowałam ich na kolejne wydawnictwo.

Palec: Drugi pełny materiał będzie częściowo kontynuacją drogi z EP-ki, ale nie zabraknie kolejnych rozwidleń. W którą stronę się udamy czas pokaże, to nie jest jakaś wyrachowana strategia; po prostu coś nam się spodoba i uderzymy w tę stronę.

Miko: Ponieważ nowe piosenki - jak zauważyłeś - są już grane na koncertach, to stwierdziliśmy, że trzeba je nagrać, choćby po to, żeby uchwycić element spontaniczności i energii, które nowopowstałe piosenki w sobie mają.

Na jakim etapie pojawił się pomysł kolejnego coveru i dlaczego po „In League With Satan” Venom padło właśnie na „Wolf Moon” Type O Negative? Zdecydowała mroczna warstwa muzyczna czy raczej tekst?

Tuja Szmaragd: Po prostu bardzo lubię kawałek „Wolf Moon”, a tak się składa, że jego sens totalnie wymknął się publiczności. Widziałam super zabawną dyskusję na jakimś forum muzycznym, gdzie amerykańscy fani stanowczo protestowali, jakoby traktował o krwi miesięcznej. Przecież Pete nie napisałby czegoś tak obrzydliwego! Pomyślałam więc, że go spolszczę i zaśpiewam, zabrzmi wtedy jeszcze bardziej makiawelicznie dla wszystkich, których ten temat przeraża. A niestety przeraża wciąż wielu.

Miko: Type O Negative towarzyszy mi od czasu wydania „Bloody Kisses” i jest dla mnie kontynuacją podejścia do muzyki, jaki reprezentował np. Misfits. To znaczy z jednej strony patos i gotyk, a z drugiej jednak puszczenie oka do słuchacza na zasadzie „ej, no kurwa, bez przesady”. Z jednej strony klimat i mrok, ale w ryj też dać umie. No, a jeśli chodzi o wybór utworu, to patrz wyżej.

W sumie Peter Steele na płycie, z której wybraliście ten numer, też miał coś nieoczywistego, bo przeróbkę piosenki Neila Younga, a wcześniej sięgał nawet do repertuaru duetu Seals & Crofts. U was jest podobnie, a cała zabawa polega na tym, żeby coś obcego nie odstawało w jakiś znaczący sposób od waszego autorskiego materiału?

Tuja Szmaragd: Od wielu lat tłumaczę komiksy, za graniem coverów stoi przede wszystkim moja tłumacka frajda, to nie jest żaden statement. Natomiast przymierzając się do coveru mam jeden plan: żeby nie zabrzmiał tak samo, jak oryginał, takie granie nie ma sensu. Granie coverów jest fajne, jeśli czujesz, że możesz własnym głosem wydobyć z kompozycji coś, co wcześniej zostało zepchnięte na dalszy plan.

Miko: Chciałbym kiedyś zrobić cover, który wpisywałby się w styl zespołu, tak jak „Summer Breeze”. Serio, ja dowiedziałem się, że to nie ich numer po kilkunastu latach słuchania go. Ale z drugiej strony uważam, że mamy do zaoferowania dużo więcej, nie chciałbym, żebyśmy byli kojarzeni jako „ten zespół, co robi covery”, bez względu na to, jak fajne by one nie były.

„Metabunkier” to chyba efekt waszej kolejnej, tym razem komiksowej, fascynacji. I jak by nie patrzeć to związki komiksu z ciężkim graniem trwają praktycznie od jego początków, co animowany film „Heavy Metal” tylko potwierdził i ugruntował?

Tuja Szmaragd: Komiks u swojego zarania przyciągał artystów będących wyrzutkami świata sztuki i dlatego doskonale skleja się z rock & rollem, który ma takie samo podłoże. Przerysowanie, umowność, skrótowość, to wszystko są cechy obu medium. Uwielbiam zarówno magazyn „Heavy Metal” jak i film inspirowany publikowanymi w nim komiksami. Wielka fantazja, wolność twórcza, zero pretensji i wdzięk - takie ma cechy, i ja także chciałabym się nimi kierować.

Miko: Moim ulubionym komiksem był „Kajko i Kokosz” (oprócz “Szninkla”), więc ewentualnie łącząc komiks z muzyką mógłbym grać jakiś rycerski metal z humorystyczną nutą. Dlatego w moim przypadku to są rzeczy raczej rozdzielne. Chyba muzyka w moim życiu w pewnym momencie wyparła komiks.

Słuchając tego materiału, szczególnie partii wokalnych, odnoszę wrażenie, że znowu nagrywaliście na setkę – to najlepsze dla was rozwiązanie, chociaż nie dla każdego oczywiste i przy większych składach trudne do realizacji?

Tuja Szmaragd: Moim zdaniem to najlepsza forma nagrywania muzyki takiej, jak nasza, gdzie liczy się przede wszystkim ekspresja i dynamika. Nie mamy bardzo skomplikowanych ścieżek i solówek, przed których zagraniem trzeba zmówić zdrowaśkę. W ich miejsce mamy powera, a jego w moim odczuciu można odzwierciedlić tylko na setce.

Miko: Kiedyś uważałem nagrywanie na ślady i późniejszą ich edycję jako jedną z największych przypadłości współczesnej muzyki odpowiedzialną za jej odczłowieczenie. Trochę zmieniłem zdanie, wszak kiedyś zespoły mogły sobie pozwolić na wielotygodniowe pobyty w studio i cyzelowanie muzyki na żywo. W dzisiejszych czasach tę rolę przejął komputer i nie jest to wcale złe, o ile się dobrze z tego korzysta. Powiedziawszy to, nadal uważam, że nagrywanie na setkę jest najlepsze.

„Przeklęte wody” to materiał cięższy, ale jednocześnie o sporym potencjale – marzy wam się dotarcie do nieco szerszego grona słuchaczy, stała obecność w rockowych programach radiowych, etc.?

Tuja Szmaragd: Pewnie, pokaż mi muzyka, który nie chce być doceniony i usłyszany. Jeśli jednak ludzie tego nie kupią, to i tak będę pisać nowe piosenki.

Miko: Muzyka z samej swojej natury jest przeznaczona dla innych. O ile wiersze, czy powieści można pisać do szuflady, to dźwięk z samej swojej fizycznej natury dociera do odbiorców - bez względu na to, czy jesteś to ty i twój kot, czy cały stadion ludzi.

„Masy nie dają sztuce niczego. Nie mogą podnieść poziomu, artysta zaś, który świadomie stara się trafić w masowy gust, musi uczynić to, obniżając poziom”. Igor Strawiński wypowiedział te słowa w roku 1946 i proszę: minęło prawie 80 lat i wciąż są prawdziwe, tak więc może jednak warto być artystą niszowym? Nawet tym bardziej, że ekskluzywność bywa jednak kusząca, szczególnie w kraju zdominowanym przez dźwięki muzykopodobne?

Tuja Szmaragd: Wszystko zależy od tego jakie kto ma potrzeby. Moich zainteresowań zazwyczaj nie odzwierciedla mass market. Pewnie umiarkowanym, ale jednak jestem dziwolągiem. Gdybym udawała normalsa, inni normalsi szybko by się połapali, że to podpucha. Brak autentyczności zawsze wypłynie. U gwiazdy popu tak samo, jak u piwniczarskiego rockersa. Robimy naprawdę prostą muzykę, więc nie podejmuję się dyskutowania o poziomie, jaki reprezentuje off w porównaniu do mainstreamu. Często popowe numery są wyprodukowane na poziomie o jakim z naszym budżetem nawet nie mamy co myśleć. Nie spędza mi to jednak snu z powiek. Lubię prymitywnego rock & rolla nagranego w jakości przegrywanej pięciokrotnie kasety, lubię też orkiestrowe nagrania Strawińskiego, na których doktoryzowały się rzesze muzykologów.

Palec: Dodam tylko, że nasze specyficzne ograniczone instrumentarium, (śmiech) wymusza pewną syntezę gatunków, co za tym idzie szukanie na skromnej bazie maksimum wyrazu. Nawet jeśli zrobimy super melodyjny numer zawsze będzie on ocierał się o specyfikę „garażowego” grania, które nie jest może doskonale ale max szczere. Moim zdanie muzycy często wpadają w pułapkę użycia sporej ilości instrumentów, co równie często weryfikują koncerty czyli brak w pełni odtworzenia brzmienia na scenie. O tym zresztą można by drugi wywiad zrobić. (śmiech)

Było Heavy Medication Records, EP-ka ukazuje się z logo Piranha Music – wygląda na to, że Wij przyciągnął zainteresowanie wydawców: może i nie tych liczących się najbardziej, ale macie komu powierzyć wydanie, promowanie i dystrybucję swoich wydawnictw, a to już wiele?

Tuja Szmaragd: Jasne, wiele zawdzięczamy wsparciu w promowaniu naszej muzyki ze strony Derricka z Heavy Medication Records, Patrykowi z Piranha Music i Filipowi Sarniakowi, który pomaga nam docierać do mediów. W pojedynkę nie zdziała się wiele. Wiesz, każde z nas dużo pracuje, a doba ma tylko 24 godziny, tak więc życie persony scenicznej warto powierzyć komuś zaufanemu, nawet jeśli wiążą się z tym kompromisy.

Miko: Ja osobiście uważam, że chcąc być artystą zarządzającym medialno-marketingową stroną własnej twórczości trzeba mieć supermocną psychikę i determinację, jakiej ja nie mam. Nawet najbardziej popularny zespół tu czy tam odbija się od ściany i spotyka z odmową, a na dłuższą metę jest to deprymujące. W związku z tym - wielki ukłon dla wyżej wymienionych, którzy nam w tym pomagają.

Trasa z Truchłem Strzygi i Siksą również potwierdza, że zaczynacie się rozpędzać, do tego dała wam szansę dotarcia do różnej publiczności, co jest chyba nawet ważniejsze?

Tuja Szmaragd: Jestem wielką fanką Truchła Strzygi, a zwłaszcza ich występów na żywo, więc bardzo się cieszę na wspólne granie. Imponuje mi też bezkompromisowość Siksy. Armargh to świetny projekt, a Swayzee - nie mam co do tego cienia wątpliwości - wkrótce zaorze polską scenę nie biorąc jeńców. Karl, który jest tam liderem, to geniusz wielu dziedzin, jeszcze się przekonacie. Myślę, że cały skład tworzy czadowe połączenie. Jak ludzkość je przyjmie zupełnie nie umiem sobie wyobrazić, ale uważam, że łączenie gatunków na koncertach to najzdrowszy możliwy pomysł. Zawsze można poszerzyć sobie horyzonty, otworzyć głowę na coś, nad czym normalnie byśmy się nie pochylili.

Miko: Z dawnych czasów pamiętam, że rewolucyjnym wręcz pomysłem bywało połączenie na jednym gigu zespołów hardcore’owych i stoner rockowych. Teraz, jak widać, różnorodność gatunkowa wchodzi na zupełnie nowy poziom. Kompletnie nie wiem, czego się spodziewać po tym zestawie, ale czuję miłe łaskotanie myśląc o tej trasie, więc powinno być dobrze.

Na podstawie zagranych dotąd koncertów macie już wyrobiony jakiś obraz typowego fana Wija? Wśród waszych słuchaczy przeważają typowi metalowcy, fani klasycznego rocka czy raczej ludzie lubiący dobrą muzykę, bez wrzucania jej do jakichś konkretnych szufladek?

Tuja Szmaragd: Najczęściej gramy na eventach metalowych; wydaje mi się, że przyczyna jest prosta: metal jest w Polsce mocny i ma potężną grupę odbiorców, prężnie działających bookerów, festiwale dopięte na ostatni guzik. Wszystko tu dzieje się na większą skalę niż w bardziej niszowych inicjatywach. Myślę też, że warstwa liryczna naszych numerów, która z pewnością ma źródło w moich metalowych korzeniach, trafia w czuły punkt. Obiektywnie jednak trzeba stwierdzić, że muzycznie pływamy po wielu falach, tym bardziej cieszy mnie fakt, że metalowa publiczność jest otwarta na takie eksperymenty.

Palec: Myślę, że właściwie tylko scena punk/metal jest w stanie szczerze odebrać tę muzykę, mimo tego, że nie jest to żaden „true” gatunek. (śmiech)

Myślicie, że obecnie jest możliwe coś takiego jak powstanie nowego rockowego czy metalowego kanonu, na przykład progresywnego i hard rocka, jak na początku lat 70. lub tradycyjnego heavy lat 80.? Taki swoisty fenomen może się jeszcze powtórzyć, czy było to coś jednorazowego?

Tuja Szmaragd: Obstawiam, że przychodzi czas miksowania kanonów - fajnie to śmiga, świadkujemy wielu takim przypadkom jak mieszanie punku z black metalem i rock & rollem, hip-hopu z zimną falą, i tak dalej. Trzymanie się kanonu jest to mało rozwijająca sprawa, przynajmniej dla mnie. O tym czy ktoś był wizjonerem dowiemy się za minimum trzydzieści lat, na razie bawmy się ile wlezie.

Inna sprawa czy są ku temu sprzyjające warunki, bo odnoszę wrażenie, że wielu zespołom wystarcza powielanie utartych schematów?

Tuja Szmaragd: I ja tego nie krytykuję. Są ludzie, którzy szukają mistrzostwa w obranym kierunku, albo dostarczają z klasą doszlifowany produkt, któremu można przypiąć klarowną etykietę. Są ludzie, którzy eksperymentują, kombinują i mają przerąbane w docieraniu do nowych odbiorców, ale robią co chcą i to jest piękne. Umówmy się, w ostatecznym rozrachunku chodzi o to, żeby mieć trochę frajdy na tym łez padole. Co kto sobie o tym pomyśli, to jest naprawdę najmniej istotna sprawa.

Wij zdecydowanie nie należy do tego grona. Druga duża płyta, nad którą obecnie pracujecie, będzie więc zapewne kolejnym krokiem do przodu, następnym etapem waszych poszukiwań? W tym roku pewnie nie ma już na nią szans, ale następny zapowiada się dla was tym bardziej ekscytująco?

Tuja Szmaragd: Obecnie układamy numery na kolejnego longa, zakładam, że ukaże się w drugiej połowie 2023 roku. Mamy eklektyczne gusta i to wychodzi przy komponowaniu. Nie umawiamy się, że od dziś robimy kawałki w takim, czy innym stylu. Ten nonszalancki Frankenstein wychodzi z nas samoistnie.

Miko: Dzięki za dobre słowo. Nawet na EP-ce mamy trochę różnorodności, na albumie pewnie też będzie, chociaż wszystko w ramach naszego wijowego brzmienia. Przyjdzie walec i wyrówna. (śmiech)

Wojciech Chamryk

rightslider_005.png rightslider_004.png rightslider_002.png rightslider_001.png rightslider_003.png

Goście

5059882
DzisiajDzisiaj1237
WczorajWczoraj3533
Ten tydzieńTen tydzień13361
Ten miesiącTen miesiąc63533
WszystkieWszystkie5059882
18.226.28.197